Jako że nabyłam drogą kupna Thereskę a przędłam dotąd jedynie na wrzecionie- pomyślałam ze nie popełnię błędu - biorąc lekcję obsługi kołowrotka. Wybrałam się więc do Linzie z ALPAKASPINNER- o której wiem ze takie zajęcia prowadzi.Szczęściem nie musiałam jechać daleko albowiem miejsce zamieszkania Linzie- Rothwel , leży tuz obok Kettering , gdzie okresowo pomieszkuję ja.No praktycznie tuz za rogiem jest , czyli ze z pierwszego ronda się zjeżdza.
Pojechałam taksówką albowiem ruch po lewej stronie - jest jedną z niewielu rzeczy, która mnie w życiu przerasta. Ja - stary kierowca, z 35 letnim stazem usiadłam w samochodzie z kierownicą po brytyjskiej stronie tylko raz . I to się więcej nie powtórzy - taka była trauma.
Wiec do Linzie spokojnie taksóweczką
Przyjechałam , zadzwoniłam do drzwi a Linzie powitała mnie szerokim uśmiechem i naszym,,Dzień dobry,,jako ze okazało się ze mąż jest polskiego pochodzenia i ma na imię Krzysztof.
Linzie zapoznała mnie z kilkoma rodzajami kołowrotków, ale ostatecznie przędłam na travellerze Ashforda - ponieważ miał podobne do Thereski ustawienie wrzeciona.
Poszło - ośmielam się stwierdzić - dosyć gładko.Myślę ze zaprocentowały mi lata spędzone z wrzecionem w ręku. Trochę było śmiechu przy trudnościach z kontrolowaniem napędu - no bo ja chciałam w prawo, zaś koło w lewo , a to wrzeciono kołowrotka wyrywało nitkę z reki..
.Był więc pretekst żeby omówić metody regulacji naciągu głównego i scotch tension. Linzie pokazywała mi różne sposoby przędzenia np cienko -grubo albo tworzenie bouccle. Robiłam tez nitkę podwójnie skręcaną.
Podziwiałam prace Linzie . Jej wspaniałe swetry i szaliki robione z Suri- niektóre z runa w ogóle nie przędzionego - a rozrywanego jedynie w dłoniach. Bardzo to było dynamicznie. szlachetnie i artystycznie wykonane. Można by rzec- po mojemu...
Miałam również okazje zapoznać się z działaniem kołowrotka o napędzie elektrycznym a w przerwach rozmawiałyśmy o bliskich relacjach jakie łączą Gospodynię z Polską
.Linzie opowiadała mi romantyczną historie miłości swoich teściów- polskiego żołnierza , jeńca jednego z obozów i angielskiej pielęgniarki.
Fantastycznie ze wpadłam na pomysł udania się do tej magicznej kobiety. Bo po pierwsze poznałam właścicielkę bardzo popularnej wśród wełnomaniaczek firmy, wspaniale się bawiłam i wiele nauczyłam . Teraz nie boje się Thereski i spokojnie mogę na niej pracować - mając bezcenną świadomość ze nie wyważam otwartych drzwi.
Dziekuję Linzie . Kochana - niech Moc będzie z Tobą
wartościowa znajomość, cudownie jak jest ktoś kto może pokazać,nauczyć udzielić cennych wskazówek a na dodatek opowiedzieć jeszcze fajne historie z przeszłości - pięknie spędziłaś dzień :)))
OdpowiedzUsuńDla mnie to totalny kosmos, ale miło popatrzeć na efekty prac. Dobrze, że jeszcze są mistrzowie, od których można się takich wspaniałości nauczyć.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie!
I super :) Gnaj do przodu prządko!
OdpowiedzUsuńPiękne te wyroby Twojej nauczycielki.
OdpowiedzUsuńswietne spotkanie masz szczescie do ludzi beatko. ja tez zaczynalam od wrzeciona i ono najwiecej mnie nauczylo. a swoja droga skad ty tych fajnych ludzi wybierasz ;))))))))
OdpowiedzUsuńA wiesz... tak jakos sie szczęsliwie trafiają...dzieki dziewczyny za zycvzliwosc i całokształt ogólny...
OdpowiedzUsuńBeatko - nawet nie wiesz jak bardzo Ci zazdroszczę ( ale tak pozytywnie oczywiście).
OdpowiedzUsuńLinzi znam z kontaktów mailowych i widziałam ,że jej mąż to z pochodzenia Polak:))).
Już sobie wyobrażam jak bardzo owocne musiało to być spotkanie:)))
Ja miałam swoją Isabellę ( i nadal mam), która nauczyła mnie podstaw przędzenia na kołowrotku , a zaczynałam jako samouk na wrzecionie.
Pozdrawiam
I to mnie jeszcze uradowało - poza oczywistym przędzeniem Twoim, że ta nasza brytyjka ma taki cudny bałaganik. To oznacza, że faktycznie dzierga na mile, a nie zajmuje się durnotami.
OdpowiedzUsuńTrzymam palce za ekstra zjawiskowe cudne wełenki!
Dla mnie jeżdżenie na miejscu pasażera to też była trauma i więcej nie chciałam...i te skręty...jakbym wjeżdżała pod prąd...brrr
OdpowiedzUsuń