Tu się kłania nauka mojej mistrzyni Lindy Maynard , która podkreślała wielokrotnie ,że nigdy nie należy wyrzucać prac, choćby nie wiem jak bardzo nam się wydawały nieudane- bo mogą być znakomitą bazą do kolejnych działań.
Święte słowa Linda
Tym razem wybrałam owalny , plamiasto i brzydko wydrukowany obrus- nie byłoby mi go zal gdyby się zmarnował.
Tu widzimy fragment floku na wstępnie pochlapanym lnie.Kolory jak to u mnie - nasycone dośc, ale nie mam na to wielkiego wpływu ,bo tzw strzyży - czyli włókien, które się napyla nie umiem/ /jeszcze/ produkować.Jednakowoż pracuję nad mieszankami i pierwsze próby wypadły zachęcająco.
Rezultat przypomina nieco welurowe, staroswieckie babcine obrusy- więc idealnie. Teraz dorobię do tego zasłony... no może na początek dekorację okna ,bo duże płaszczyzny - zdecydowanie poczekają na lato w Chacie.
W pracowni - masakra. Flok jest wszędzie , podłoga ma aksamitny dywan w kolorze brudno szarym, półki pokryte szarym , grubym kurzem... ale co tam ... . Sztuka wymaga ofiar.
Usciski
Gaja
Idąc za Twoimi radami Beatko, nie wyrzucam niczego, a przy pierwszych próbach tych nieudaczników jest znacząca ilość. A teraz widać,że w przyszłości mogą wyjść nawet rarytasy.Tak jak poduchy , które widziałam na kursie i ten obrus .Ślicznie Ci on wyszedł a mnie najbardziej rajcuje to ,że to nie jest jedną metodą wykonany. Pozdrowionka.
OdpowiedzUsuńJa ostatnie dni poświęciłam także na grzebstwo w szmatach i mam pół domu w brokacie z pięknych indyjskich sari. Do leczenia!
OdpowiedzUsuńFantastyczny obrus! Psychodeliczny jednakże.